Jasne, że każda narkoza to stres dla opiekuna, zwłaszcza w przypadku zwierzaka w podeszłym wieku, ale dla pocieszenia powiem Wam, że moja Shar, która ma 10 lat, w ciągu ostatnich 10 tygodni musiała być usypiana 3 razy: dwa pierwsze zabiegi były planowane i nie można było ich przekładać, bo suczka trafiła do schroniska z guzami nowotworowymi (lekarz stawierdził, że nie można czekać), trzeci - spontaniczny (
) - ze względu na olbrzymi krwiak, który "zakwitł" na uchu. Po informacji o tym, że nie obędzie się bez cięcia małżowiny pojechałam do domu, usiadłam na krześle w kuchni i zwyczajnie się poryczałam. Ze strachu.
Shar została oczywiście przed zabiegiem przebadana, a lekarz wszystko mi objaśnił jak krowie na miedzy i zapewnił, że nie podejmowałby się operacji bez przekonania, że nie jest ona znaczącym zagrożeniem, ale mimo wszystko - te trzy godziny czekania na telefon to była czysta masakra. Po przyjeździe do lecznicy oczekiwałam - podobnie jak w przypadku poprzednich zabiegów, które były wykonywane przez wetów obsługujących schronisko - psa słaniającego się na nogach, z podwiniętym ogonkiem i drżącego jak listek, tymczasem przywitała mnie wbiegająca z impetem do gabinetu dziarska staruszka, która na własnych (pewnych) nogach pomaszerowała do samochodu i samodzielnie wskoczyła na tylną kanapę.
Wszystko jest więc kwestią odpowiedniego przygotowania zwierzaka i dobrania anestetyku do jego wieku i stanu. Mądry lekarz to potrafi.
A asty są twarde. I dają radę. Będzie dobrze