FonMedzik napisał(a): hmmm tzn że potencjalny młody pies jak się "zepsuje" to na śmietnik? Ja tam cieszę się że na Tymczasie mam Dziadki. Juz pisałam - ale bede sie do upadłego powtarzać - Dzięki Matysi - wiem jak wygląda Cushing, wiem jakie mogą być niepokojące objawy z nerek, Wiem co robić (hmmm) jak pies zje coś czego nie powinien etc. Dzieki Rogerowi - umiem "obsługiwać" niewidomego (ale to dyskusyjne bo ostatnio "wgapiał się" w talerz) psa. MOJE MŁODE PSY KIEDYS SIE "POPSUJĄ" - i co? i trzeba bedzie będzie radzić. A Dzieki moim 'tymczaskom" - wiem na co zwracać uwagę.
To naprawdę nie o to chodzi. Nie chcę robić za adwokata diabła, bo kiedyś też myślałam dokładnie tak, jak Ty, ale teraz życie nieco zweryfikowało te poglądy i jestem bardziej skłonna zrozumieć osoby, które trochę boją się kosztów.
Szara jest u mnie od trzech miesięcy na DT. W momencie, kiedy opuszczała schronisko układ był taki, że ja zadeklarowałam pokrywanie kosztów karmy, a całe leczenie miało pozostać w gestii schronu. Przy tym nadmienić należy, że pies miał zdiagnozowany nowotwór i zaplanowane zabiegi usunięcia guzów. Poważne, ale nic ponad to.
W praktyce okazało się, że karma musi być weterynaryjna, bo inaczej biegunki są nie do opanowania (ok, i tak kupowałam acanę, więc różnica w cenie nie jest dwukrotna, tylko mniejsza).
Wyszło też (w trakcie prywatnych konsultacji u ortopedy, bo schroniskowy wet zauważył na RTG "tylko" niewielkie osteofity), że pies ma zaawansowane zwyrodnienie stawów łokciowych. Leczenie: Cimalgex, który jest jak na NLPZ umiarkowanie inwazyjny i jednocześnie w przypadku Szarej skuteczny - opakowanie 32 tabletki to ponad 200PLN. Do tego suplementacja - przetestowałam Caniviton, ale jakoś w niego nie wierzę, więc teraz jest Gelacan. Cena powszechnie znana. Jeśli zmiany zaczną się pogłębiać to ja na pewno nie będę na to patrzeć bezczynnie - możliwe, że trzeba będzie pomyśleć np. o Bonharenie (cena - kosmiczna).
Dodatkowo wyszły problemy z uszami i skórą (równiez zbagatelizowane przez poprzednią lecznicę; skończyło się operacją krwiaka, którą też robiłam "prywatnie") - leczenie na szczęśćie zakończyło się sukcesem, ale trzeba suplementować suńkę kwasami Omega i biotyną.
Nie jestem w stanie określić, ile razy w tym czasie przemierzałam trasę dom - lecznica (jak był podawany antybiotyk w zastrzykach to jazda co dwa dni); wiem natomiast, ile wydałam łącznie na karmienie i "remontowanie" Szarej. Jak na razie dobrze ponad dwa tysiące, a to dopiero trzy miesiące. Dla niektórych to mało, dla mnie - niestety sporo. Mogłabym te koszta zmniejszyć korzystając z lecznicy schronowej, ale póki mi jakoś tam starcza - nie chcę, bo "swoim" wetom ufam nieporównanie bardziej. Jednocześnie nie mam co prosić o pomoc schroniska, bo wiadomo, że tam się nie przelewa i leku za dwie stówki nikt mi raczej nie kupi.
Czy - zdając sobie sprawę, jak to wszystko będzie wyglądało - wzięłabym suniaszkę do siebie? TAK - bo wprawdzie czasem lekki stres łapie i narzekam, że kołderka za krótka, ale na razie jakoś tam sobie radzimy Ale rozumiem jednocześnie, że to mogą być koszta przerastające czyjeś możliwości, bo jednak w przypadku staruszków prawdopodobieństwa wystąpienia choroby (a nawet kumulacji tychże ) jest znacząco większe niż w przypadku młodziaka.
Poza tym - o ile w przypadku psów fundacyjnych "dostajesz" zwierzaka rozpracowanego zdrowotnie "do ostatniej śrubki" (i to jest jedna z tych rzeczy, za które przed Fundacją należałoby rozkładać czerwone dywany i sypać płatki róż), o tyle w przypadku schroniskowych dziadeczków i babulin to zawsze jest jedna wielka niewiadoma i trzeba być przygotowanym na niespodzianki. Sama jestem orędowniczką zabierania ze schronów i przytulisk staruszków, ale naprawdę uważam, że takie adopcje bywają - i emocjonalnie, i finansowo - trudniejsze.
Oj, rozpisałam sie okrutnie i trochę offtopowo - mam nadzieję, że "właściciele" wątku wybaczą