Z pamiętnika bulla - część 22

ZPamietnikabulla tytul Pyza

 

 

Dzień dobry, chciałabym podzielić się z Wami moją historią. Otóż mam na imię Pyza...

 


 


... tzn. takie imię widnieje w oficjalnych dokumentach: umowie adopcyjnej i książeczce zdrowia. Tak naprawdę to matka Teresa mówi do mnie Gąsko, Kwiatku, Kurko, Lisku, Misiu, Myszko, Dziewczynko, Romek - Endorfinko, Iskierko, Ptysiu, Pimpusiu, Kajtusiu, Ania - Robaku, Kochana Paskudo, Pszczoło, Pszczelarzu, zaś Łukasz - Królewno, Księżniczko, Modelko, Modelinko, no i oczywiście… GRUBA. A gdy tak mówi to wszyscy się uśmiechają i zaraz słyszę: „Borys i jego zapiski z życia codziennego”, Sylwia, Najlepsza Mama Tymczasowa na Świecie, Kasia, Ania… I tak jest zawsze, odkąd zamieszkaliśmy razem. Zastanawiam się, czy ta moja rodzina jest normalna?

Ale po kolei. W moim domu od 17 lat zawsze były bullowate. Najpierw Goferek, bursztynowy amstaff, cudowny, wspaniały, jak mówią – komandos, najwspanialszy na świecie. Gdy odszedł, chcieli adoptować kogoś, kto najbardziej potrzebował domu. Miała to być sunia, inna, zupełnie niepodobna do Goferka. Pojechali do Łodzi, do schroniska przy Marmurowej i 3 lipca 2010 roku przywieźli… dużego, czarnego, 6-7 a może nawet 8-letniego Mastera - pitbulla z posiwiałą mordką. Po prostu zabiły im nawzajem serca, gdy tak stał sam, w swoim ciasnym boksie i tylko patrzył. Postanowili, że będzie miał na imię Nefryt, bo nefryt to kamień szczęścia i teraz musi być już tylko szczęśliwy. Nie był. Po czterech latach zachorował na nowotwór kości. Walczyli o Niego rok. Mówią, że był najukochańszym, najmądrzejszym, najcudowniejszym psem . Odszedł 19 maja 2015 roku. Powiedzieli, że nie chcą już żadnego psa, że to tak bardzo boli.

Ale nie dali rady, nie wytrzymali bez tupotu łapek po podłodze, bez wiernych oczu, bez zimnego nochala, bez merdającego ogona, bez przytulania… Zaczęli szukać i wypatrzyli mnie na stronach Fundacji! Pani Kasia zgodziła się, żebyśmy zamieszkali razem, myślę, że chyba im zaufała. Mieszkałam już wtedy w domu tymczasowym u Sylwii (p. Sylwii Karkowskiej) - jak już wspomniałam - u Najlepszej Mamy Tymczasowej i u Borysa. To Ona troszczyła się o mnie, uczyła chodzić na smyczy, bo podobno ciągnęłam jak parowóz, była ze mną podczas operacji, cierpliwie odpowiadała na wszystkie pytania gnębiącej ją telefonami mojej matki Teresy.

Wreszcie przyszedł ten najważniejszy dzień, 7 lipca 2015 r. O godzinie 10:00 przyjechałam do mojego domu razem z Kasią (p. Katarzyną Kordowską) i Anią (p. Anią Derkacz). Teresa i Romek nie mogli się doczekać! Romek wyskoczył przed klatkę i zaczął mnie głaskać. Czułam, że będzie dobrze! W domu od razu pobiegłam do pokoju, w którym były zabawki, zaczęłam biegać, rozdawałam całusy, ogon chciał mi się urwać! Pokazywałam, jaka jestem dobra, grzeczna, przyjazna! Oni też byli w porządku. Umowa adopcyjna została podpisana! Imienia mi nie zmienili, żeby, jak mówią, nie zapeszać.

I zaczęliśmy nasze wspólne życie. Ponieważ miałam sporą nadwagę, uznali, że najważniejszy jest ruch i odpowiednia dieta. Po konsultacji z p. Sylwią zostaliśmy przy Brittcie z jagnięciną z ryżem. Ale nie narzekam tak bardzo, bo dostaję też jajka, wątróbkę, ser, inne przysmaki, bo jeść wprost uwielbiam. Gdy matka woła z kuchni „Misiu!” - biegnę co sił w łapach! I chociaż biegnie też któryś z domowników, to okazuje się, że to zawsze chodzi o mnie i to ja dostaję jakiś smaczny kąsek. Ruchu też mam ile dusza zapragnie. Razem wędrujemy po lasach, wspinamy się na jurajskie skałki (te bardziej płaskie). Co dzień w lecie jeździliśmy wieczorem nad rzekę. Matka trzymała dziesięciometrową linkę, a ja na jej drugim końcu harcowałam, hasałam, pływałam. Codziennie 30 - 40 minut w wodzie. Potem na nogach i łapach wracaliśmy (ok. 6 km) do domu. Gdy skończył się sezon pływacki, biegam z boomerem, zabieramy go nawet do lasu – trochę zabawy, a potem spacer.

Jaki jest mój dom i moja rodzina? Ktoś może uznać, że cokolwiek dziwna. 14 zdjęć bullowatych na ścianach (Goferka, Nefrytka i moje, a jedno, na którym jestem z Borysem, wisi w najważniejszym miejscu naszego mieszkania, czyli w kuchni ), zabawy z psem, spacery z psem, wyjazdy z psem, etc. A tak poważnie i na koniec - moja rodzina jest nieustająco wdzięczna pani Kasi, pani Sylwii, pani Ani za mnie, za to, że jestem z nimi i wdzięczna jest tym wszystkim, którzy wspomagali mnie, gdy pozostawałam pod opieką Fundacji. Jeszcze coś ważnego - słucham moich domowników, wiem, czego ode mnie oczekują i na co mogę sobie pozwolić. Wszyscy: matka Teresa, Romek, Ania, i Łukasz mówią, że jestem najmądrzejszym, najukochańszym i najwspanialszym psem na świecie.

To jeszcze może ja, Teresa. Chcę powiedzieć, że ktoś, kto raz wziął pod swój dach bullowatego, przepadł, jest na zawsze stracony dla świata. Bez tego czterołapa życie jest uboższe, puste. Daniel Capricorn napisał, że amstaff to fenomen psiego gatunku. I tak jest! Pyza jest inteligentna, mądra, oddana, radosna, rozumiemy się bez słów. Uczy nas łagodności, empatii, tolerancji. Decyzja o Jej adopcji była czymś najlepszym, strzałem w dziesiątkę. Śmiejemy się, że jest naszym najbardziej udanym dzieckiem. Bez wątpienia, wychowywanie naszego skrzata, to ogromna odpowiedzialność. Za Jej zdrowie i bezpieczeństwo przede wszystkim. Cieszymy się, że nie choruje, kontrolujemy, bacznie obserwujemy. Jest taka nasza. Wstaje, gdy my wstajemy, bez problemu zostaje sama, kocha las, wodę, wszystkie (no prawie wszystkie) osiedlowe psy, gdy pracuję – słucha ze mną Trójki i Chopina. Z Romkiem karmi wróble, sikory i wrony. Życzliwa i przyjazna dla ludzi emanuje mega dobrą energią. Jest Najlepsza, Najwspanialsza i Jedyna.

Pozdrawiamy serdecznie
Pyza, Teresa, Ania, Romek i Łukasz

ZPamietnikaBulla Pyza

 

 
Polish (Poland)Norsk bokmål (Norway)English (United Kingdom)