przez wronka » 01 Sie 2015, 09:23
Nie wiem, jakie będą konsekwencje tych słów, bo pewnie zostaną odebrane jako nielojalność, ale napiszę wprost to, co w porządku chronologicznych działo się z Orkiem i co o tym myślę.
Od dwóch tygodni nie byłam w schronisku - najpierw z uwagi na problemy ze zdrowiem, potem - obecność Szermana, który nie potrafi zostawać sam. W tym czasie na bieżąco byłam informowana o tym, co u naszych bullowatych - przez Jarka, ale także przez wolontariuszy, z którymi współpracuję.
Od mniej więcej weekendu / początku tygodnia zaczęły się pojawiać informacje, że Orek źle się czuje. W niedzielę / poniedziałek był apatyczny, słabo reagował na obecność ludzi, nie bardzo chciał spacerować. Prosiłam o zgłoszenie tych obserwacji w biurze, moja prośba została spełniona.
We wtorek jego stan mocno się poprawił - dostałam nawet filmik, jak Oro tarza się w liściach.
W środę rano zajrzała do niego Ania. Było bardzo źle. Psiak prawie się nie podnosił, był bardzo słabiutki, wyraźnie źle się czuł. Wezwany wet obejrzał psa i zalecił podanie antybiotyku. Temperatura 41 stopni. Ania siedziała z Orkiem bardzo długo, pomagała go schładzać, pilnowała kroplówki. Wieczorem gorączka nieco spadła.
W czwartek stan jeszcze się pogorszył, dołączyły krwawe biegunki. Zalecono kontynuowanie antybiotykoterapii i podano leki przeciwzapalne (o ile dobrze zrozumiałam). Pobrano krew na badanie. Psiak miał na tyle duże problemy z oddychaniem, że podłączono go pod pompę tlenową. Po tym, jak zaczął się krztusić, odstawiono kroplówkę.
W piątek rano nie było żadnej poprawy. Zaczęto podejrzewać parwo, choroby odkleszczowe, potem guza płuc. Miał jechać do lecznicy na 14, czekał w schronisku do 16. O 17 dostałam informację, że jest po badaniu RTG, USG i echu serca. Zostały też określone wyniki badania krwi. Diagnoza: płuca zalane płynem, serce niewydolne - według badań w fatalnym stanie.
Po 17 podano furosemid i leki nasercowe. Około 18, niespełna godzinę po podaniu leków, Oregano został uśpiony - według weterynarzy nie było sensu przedłużać jego cierpienia.
Nie będzie przesadą napisać, że dla mnie to osobista tragedia. Kochałam tego psa jak własnego, byłam z nim związana bardziej niż z innymi naszymi bullami. Nie bardzo wierzyłam w adopcję, więc czekałam na moment, kiedy będę go mogła zabrać do domu. Za długo - i tego nie potrafię sobie wybaczyć.
Czuję się z tym okropnie.
Nie potrafię zrozumieć jak to możliwe, że serce psa, który dwa miesiące temu został bez problemu zakwalifikowany do ciężkiej operacji zachyłka (z zastrzeżeniami, że nie jest całkiem zdrowe, ale nadaje się do przeprowadzenia zabiegu) teraz okazało się niemożliwe do ratowania.
Nie rozumiem, dlaczego w krytyczną sobotę dwa miesiące temu - tydzień przed operacją - nasze (Natalii i moje) uwagi na temat tego, że Orek bardzo płytko oddycha, rzęzi, ma kłopoty z nabraniem powietrza zostały przez weta bez głębszej analizy problemu złożone na karb bólu spowodowanego zatwardzeniem.
Nie rozumiem, dlaczego potrzeba było aż trzech dni dla ustalenia, co tak dramatycznie osłabiło psa.
Być może dla Orka faktycznie nie było już ratunku. Ale czy lecznica zrobiła wszystko tak, jak trzeba? To tylko zdanie jednego z 200 wolontariuszy, ale moim zdaniem nie i zwyczajnie nie potrafię się z tym pogodzić.
Dino [*], Sharon [*], Jukon, Szerman