Siedzę i próbuję cokolwiek sensownego sklecić. Ale nie wiem jak zacząć, jak napisać, aby nic nie pominąć.
W dniu wczorajszym odszedł za Tęczowy Most Albercik - Złoty Bull, który dzielił ze mną życie dokładnie 100 dni. Trafił do mnie przypadkiem, "na tydzień", znaleziony przez fajnych ludzi, kociarzy. To oni poruszyli niebo i ziemię, aby nie trafił do schroniska. I to dla nich należą się pierwsze podziękowania w historii tego czworonoga. Gdyby Albert trafił do bidula, nie dane by mu było przeżyć.
Albert został znaleziony w Warszawie, już wizualnie widać było, że ma problemy skórne, pchły. Ale dużo większą tragedią okazała się niewydolność nerek. Gdyby nie fakt, że każdy nowy podopieczny u nas ma badaną krew, moglibyśmy zareagować zbyt późno. W jego przypadku to był ostatni dzwonek.
Gdy trafiliśmy do lecznicy z wynikami, weterynarz zalecał eutanazję z uwagi na koszty. Ale my nie mogliśmy podjąć takowej decyzji ponieważ po a - przez minimum 15 dni pies jest uważany u nas jako "pański", a po b - my nie poddajemy się bez walki. I tak zaczęła się nasza rozgrywka - nierówny mecz jak to ładnie nazwał Dominik.
Walczyłam o Alberta jak umiałam przy pomocy wspaniałych lekarzy - nefrologa z kliniki VetSpec, dermatologa z lecznicy Lecznica Weterynaryjna Wetlandia, oraz wielu przyjaciół. To opieka, fachowość, cudowne podejście i serducho ciągnęło Alberta i mnie. Pan pies miał różne dni, ale finalnie nerki ładnie pracowały a skóra reagowała na leki.
Moje życie się całkowicie podporządkowało pod niego. Częste spacery, leki, syropy, kroplówki, kąpiele, wakacje. Czy było to wyrzeczenie? Nie. To była tylko kwestia przyzwyczajenia i poprzestawiania swojej codzienności. Nic awykonalnego. Dziś nawyki pozostały... gdy się obudziłam, chciałam założyć dres i wyskoczyć na krótkie siku z Albertem...
Albert miał podły charakter, mało amstaffowy, ale właśnie za jaki ja pokochałam niedobre amstaffy. Albert był jak mojej ś.P. Mamba. Trudny, potrafiący wystartować w opiekuna, mocny, ale zarazem komunikujący się i pełny szacunku. Szacunek to najwłaściwsze słowo obejmujące nasze relacje. Od wielu lat psy nauczyły mnie komunikacji. Z Albertem nam się "fajnie rozmawiało". Choć on był bardziej pyskaty niż ja! On był moim oczkiem w głowie, ale ja dla niego też. Dla niego z pewnością byłam przewodnikiem i dobrym kumplem.
Albert odszedł nieoczekiwanie. Postawił na swoim, po raz kolejny. Co jest piękne, usnął na swoim posłaniu, nie cierpiąc. Jeszcze był ze mną na porannym spacerze, wyjątkowo grzeczny. Nawet go pochwaliłam, że jakiś mało uparty był wczoraj. Był bardzo spokojny.
Przedwczoraj coś przeczuwałam... że jest coś nie tak. Nawet byłam z nim na badaniu krwi. Albert nie zjadł, nie chciał tabletek. Jak wróciliśmy od weta, wszystko wróciło do normy - zjadł pełną michę chrupków, przydział fefnastu tabsów. Ale podświadomie coś już było na rzeczy. Nawet w rozmowie z Agą wyraziłam już swoje wątpliwości, że coś jest nie tak.
Nic nie wskazywało na to, aby Albert miał odejść...
Wczoraj gdy pochowaliśmy niunia na cmentarzyku w Koniku Nowym, w końcu przyszedł mail z wynikami krwi. Po tylu godzinach... wyniki dały odpowiedź co się zadziało. Alberta zabiła niewydolność nerek. Wskaźniki nerkowe bardzo wzrosły.
Albert zdecydował, że ten mecz należy do niego. On wygrał ten nierówny mecz, ja przegrałam. On zdecydował, że już wystarczy... że to koniec.
Poniekąd jestem mu wdzięczna, że oszczędził mi decydowania czy to już, czy za tydzień, czy dać kolejną kroplówkę, czy zmienić leki.
Miał chłop charakter... stawiał na swoim.
Albert był czymś ważnym co mnie spotkało. Pokochałam go strasznie.
Czy sfiksowałam na jego punkcie? Tak.
Dziękuję losowi, że dostałam takiego psa. Nadal jestem ciekawa co to była za lekcja od losu?!
Alberciku, spoczywaj w spokoju. Mam nadzieję, że zyskałam nowego Anioła Stróża tam na górze.
Na koniec pragnę podziękować wszystkim znajomym, nieznajomym, przyjaciołom za ciepłe słowa wczoraj, za pomoc, za wsparcie. Jesteście cudowni. Emotikon heart
Kordosia