Po długiej, heroicznej walce w lecznicy niestety pożegnaliśmy Hydea.
Nie udało mu się pomóc, stan jego był na tyle ciężki, że nic nie dało się zrobić, skróciliśmy jego cierpienia w agonii.
Hyde dojechał do lecznicy momentalnie od ataku duszności. W lecznicy od razu dostał sterydy, leki na rozszerzenie naczyń, kroplówkę. Jednak zmian w oddychaniu nie było, było gorzej. Doszedł bezwład od pasa w dół, tak że tylne nóżki zupełnie straciły czucie. Pomimo leków nie było żadnej poprawy. Wręcz z każdą minutą, godziną było źle na tyle że Hyde leżał siny bezwładnie na boku. Czekaliśmy bardzo długo na jakikolwiek odruch organizmu na podane leki, bezskutecznie. Lekarze sugerowali nam, że Hyde bardzo się męczy i nie da mu się już pomóc, skoro nie reaguje na takie dawki i ilości leków.
Spróbowaliśmy jednak jeszcze w odruchu rozpaczy dać mu środek narkotyczny, aby go wyciszyć i sprawdzić jak wtedy zareaguje jego organizm. Nie było i wtedy poprawy.
Hyde się dusił, nie kontaktował ze światem. Nie przedłużaliśmy jego agonii, bo i tak wystarczająco długo czekaliśmy na reakcję po lekach. Jednak łudziliśmy się do ostatniej chwili, że cokolwiek "załapie".
Lekarzom ciężko jest powiedzieć co było przyczyną dzisiejszego tragicznego dnia. Stawiają mimo wszystko na śledzionę, a nie na problemy z dusznością z uwagi na fakt, że takto organizm by odpowiedział na leki.
Ogromnie mi przykro, że Hyde tak krótko cieszył się życiem poza kratkami. Dzisiaj niewiele rano zjadł, nawet niebardzo był chętny na parówkę z tabletkami. Może to była zapowiedź, że coś zaczynało się dziać. Nie daliśmy rady nic więcej zrobić, choć walczyliśmy jak lwy o tego tygrysa.
Hyde, ja to Cię strasznie polubiłam, szkoda że tak krótko byłeś wśród nas...
Żegnaj waleczny psie...