przez wronka » 17 Lis 2013, 17:19
Taka sytuacja jest - jak pokazuje przykład - do opanowania (oczywiście przy woli współpracy ze strony SM), ale co robić w następującej:
Przechodzę z Szarą obok miejsca, gdzie akurat kończą się zajęcia psiego przedszkola (przedszkola teoretycznie, bo kilka psów było już w wieku co najmniej "licealnym"). Mijamy spokojnie opuszczające plac zwierzaki, aż na koniec natykamy się na malowniczą gromadkę w postaci jednego pana, dwóch pań, dziecka i dwóch psów wielkości amstaffa i rasy, która z wyglądu przypomina mi może trochę PONa - tyle, że jasnobrązowego, może jak briard (nie mam pojęcia, co to było konkretnie). O słabości władz umysłowych właścicielki już na wstępie świadczy fakt, że jeden z psów - niesforny i ciagle jeszcze młody - maszeruje wzdłuż ruchliwej, czteropasmowej ulicy bez smyczy. Celowo skręcam głębiej na trawnik, żeby minąć się w rozsądnej odległości, kiedy bezsmyczowiec rzuca się w kierunku Szarej i bez namysłu usiłuje ciachnąć ją zębami. Szara kompletnie nie jest istotą krwiożerczą, więc jedyne, co robi, to ucieczka i próba uniknięcia zębów przeciwnika. Napastnik nie odpuszcza, wreszcie zahacza lekko kłami zad Szarej - na szczęście bezkrwawo. Drę się na babę, żeby zabrała swojego cholernego psa, ale - jakoś mnie to nie zaskakuje - jest wolniejsza niż młodziak, więc kotłowanina trwa dobrą chwilę. Wreszcie baba łapie zwierzaka, a ja informuję ją, że pies powinien być prowadzony na smyczy albo w kagańcu (takimi słowami, acz tonem niezbyt przyjaznym, przyznaję).
W tej sytuacji normalny, myślący człowiek przeprosiłby za zachowanie swojego pupilka i grzecznie się oddalił. Tyle, że nie mamy do czynienia z normalnym, myślącym człowiekiem. Baba, zapinając smycz, zaczyna do mnie wykrzykiwać, że jej pies jest szczeniakiem i ten przepis go nie dotyczy, za to moja suka jest "z ras agresywnych" i sama powinna mieć kaganiec. Nie jestem specjalnie dumna z tego, że nazwałam ją kretynką, ale nerwy mi puściły i krew zalała. Pomyślałam sobie nawet (o wstydzie), że może szkoda, że na miejscu Szarej nie był Jukon. On już czterokrotnie w swoim życiu udowodnił (w sytuacjach niezależnych od przewodnika i podbramkowych, czyli podobnych do opisanej, bo nigdy nie chodzi luzem), że takie akcje rozgrywa krótką piłką: łapie za gardło, przydusza do ziemie i przytrzymuje. Żaden z agresorów nigdy wskutek takiej akcji nie ucierpiał - wręcz przeciwnie: wychodzą cało, żywe, nie zadraśnięte, jedynie zaplute i z nieco większym respektem dla silniejszego.
Przyznaję, że po tej sytuacji jeszcze dłuższą chwilę wszystko mi się w środku gotowało. Tyle, że nie mam pomysłu, jak mozna zareagować na tak totalną bezmyślność.
Dino [*], Sharon [*], Jukon, Szerman