Z pamiętnika bulla - część 3

ZPamietnikabulla tytul MarcelinaKlusek

 

Sprawą tej suni żyję przez kilka tygodni, uczestnicząc w wydarzeniu na Facebooku:
o szukaniu domu tymczasowego, domu stałego, transportu.

 

Ktoś wyrzucił biedną ok. 8-miesieczną sunię i to w ciąży! Przeganiana we wsi „bo groźna, bo kury gania, bo z głodu wyjada jajka”. ktoś kopnie, ktoś przegoni łopatą, jedynie jedyna dziewczyna we wsi, Kasia po kryjomu sunię dokarmia. Każdego dnia czytam i przeżywam. Gdy na chwilę przed zaplanowanym transportem ucieka z miejsca przetrzymania, już wiem, że to ja osobiście muszę jej poszukać. Że jak to nie można znaleźć, że zimno, że szczeniaki…
Decyzja zostaje podjęta spontanicznie. Jest 14 października 2012 r. Jadę z koleżanką Julią szukać szczennej suni w typie pitbulla z Warszawy w okolice Ełku. Wolny dzień, niedziela, a my od 4 rano na nogach.


Znajdujemy ją u myśliwego na łańcuchu, w budzie 10-dniowy szczeniak. Pierwsze minuty i już na przywitanie sunia daje mi łapkę. To jest magiczne, to przeznaczenie… to ja ją, czy ona mnie znalazła? Wtedy tego jeszcze nie wiem. Chuda, brudna, w pośpiechu łyka bułkę z kiełbasą, a przecież ma malucha, powinna dobrze się odżywiać. Zabieramy zarówno sunię jak i jej malca. Transport do załatwionego wcześniej DT na Śląsku okazuje się nieaktualny - kierowca ma czas dopiero za tydzień. Więc wracamy z psami do Warszawy. W aucie zostajemy z małą przyjaciółkami – sunia całą drogę spędza na moich kolanach. I tak trafiają do mnie na kilka dni.

Pierwsze trzy dni są dość trudne. Sunia uczy się chodzenia po schodach i klatce bloku, tego że wyciągnięta ręka nie oznacza bicia, że podniesiony głos nie sygnalizuje kłopotów. Pierwszą noc spaceruje po mieszkaniu i jest niespokojna, podczas drugiej już śpi na łóżku ze mną, a trzeciego dnia, gdy wracam do domu, wita mnie merdający ogonek. Wiem już, że Michalina nigdzie nie pojedzie, nie oddam, tu jest jej dom. Oswajam jej lęki, patrząc w oczy mówię, że nigdy jej już nie zostawię, że tu jest bezpieczna. Do decyzji o zostawieniu Kluska dojrzewam powoli, wszyscy dookoła już wiedzą, że on zostaje, tylko do mnie jednej te informacje docierają jakoś z opóźnieniem. Dwa lata bez psów, bo ciężki czas, bo choroba, bo strata tego NAJWSPANIALSZEGO PSA, po ciężkiej chorobie i nagle... Cały świat stanął na głowie, bo oni zapełnili nie tylko metry i czas, ale przede wszystkim skradli mi serce i już nie wyobrażam sobie, aby miało ich nie być. Nie jest łatwo, o nie. Jest cała masa pracy za nami i przed nami i mnóstwo zniszczeń. Klusek nadrabia za mamusię. Michalina niczego nie niszczy, za to on jest konserwatorem kabli i niezłym czytelnikiem gazet. Rozebrał pilota od tv, pogryzł nogi od ławy, na raz wchłonął pół wora karmy, zjadł pół swojego posłania. Poza tym wciąż układają relacje między sobą.
Ale wiem jedno - nie obchodzi mnie, że mieszkamy w małej kawalerce, że ludzie mówią: „Dziecko sobie zrób!” (tak jakby dzieci czy psy robiły się same.)
Ludzie odsuwają od nas wózki z dziećmi, a podczas zabaw z innymi psami często słyszę: „Ojej tylko żeby mi go nie zagryzła”. To bestie, maszyny do zabijania, po co komu takie psy, ile Ty ich masz… To wszystko jest bez znaczenia.

Kocham je, bo są zawsze przy mnie. Bo są bardziej wrażliwe i uczuciowe od niejednego człowieka. Bo wzbudzają we mnie wielki przypływ uczuć. Wieczorem z głową na poduszce obok zasypia Michalina, a rano budzi mnie mój niezawodny Budzik-Klusio milionem gorących buziaków i pacaniem łapą po twarzy. Każdego dnia niezmiennie tak samo merdają ogonkami na mój widok, gdy wracam do domu. Kochają bez względu na to jak wyglądam, jak się czuję. Gdy jest źle, ich wilgotny nos jest tuż obok. Potrafią zlizać łzy, wyczuć nastrój, trącić czytaną książkę, jakby chciały powiedzieć: „Ej zostaw to i tak zwyczajnie się przytul”. One nie zostawiają, nie zdradzają ani nas ani naszych sekretów, nie mają pretensji, są wierne. One są... Moje prywatne, osobiste Anioły.
Nie są przekupne, nie pójdą do innego opiekuna za nic w świecie! Nie skrzywdzą. Człowiek wiele mógłby się od nich nauczyć.
A najważniejsze, one są STWORZONE DO KOCHANIA i nie potrzebują powodu, aby się cieszyć. Radość mają we krwi - wszystkich dookoła witają, całują i zarażają uśmiechem. Wszystkie psy ras TTB są „nie dla idiotów”, a jedyna agresywna rasa to C"ZŁO"WIEK, bo nawet w nazwie ma zło i tego się będę trzymała zawsze.

Kocham moje Stworki-Potworki

 

 
Polish (Poland)Norsk bokmål (Norway)English (United Kingdom)